Początek

06 czerwiec 2010 Napisał  

Dla mnie zaczęło się to w 1972 roku. Na lipne zaproszenie dostałem paszport i wyjechałem do Francji, by w przerwie wakacyjnej zarobić trochę pieniedzy. W jaki sposób? Na razie nie miałem pojęcia - jechałem autostopem do Paryża, przeżywałem wielką przygodę swego życia.

Dotarłem do Paryża. Po kilku nocach spędzonych na trawniku, pod paryskim niebem, po kilku dniach szukania jakiegoś miejsca do zatrzymania się, spotkałem przyjaciela ze studiów, Tadka K., znaleźliśmy nocleg u znajomych i pracę na budowie wieżowca Tour Montparnasse. Super! W dodatku dogadaliśmy wyjazd na winobranie, więc perspektywy były niezłe. Gdy skonczyła sie robota na budowie, ktoś nas polecił do prac remontowych u dwu starszych pań. Mieszkały one na paryskim przedmieściu Ivry, w którym w owym czasie dokonywało się wyburzanie pięknych, starych domeczków i stawianie w ich miejsce blokowisk. Stary Paryż ginął na naszych oczach...

Panie, u których pracowaliśmy, prowadziły punkt felczerski, bezpłatnie świadczyły posługi pielęgniarskie potrzebującym pomocy, inspirowane duchem chrześcijańskiego miłosierdzia. Pomagały też imigrantom. Któregoś dnia znalazłem leżący  na biurku kawałek kolorowego szkła - był przepiękny: w kolorze czerwonego wina, z bąbelkami powietrza, o łamiącej światło połyskliwej powierzchni. Kolor , przepływał smugami o różnej intensywności.

Wyglądało to mniej więcej tak jak na zdjęciu powyżej

Nie wiedzieć czemu, wpadłem w zachwyt.

Gdy zapytałem nasze chlebodawczynie - co to jest? - dowiedziałem się, że to kawałek szkła witrażowego, który dostały od zaprzyjaźnionej z nimi Polki, która w Paryżu zajmuje sie witrażem i jak one należy do tej samej katolickiej wspólnoty. Wkrótce wraz z przyjacielem wyjechaliśmy do Burgundii na winobranie (wspaniały rocznik 1972), wszystkie kontakty sie urwały. Wróciłem do Polski.

Po jakimś czasie zdarzyło mi się pomagać znajomym w przenoszeniu dziecięcego łóżeczka. - mieszkali w Radości, łóżeczko było do odebrania od mieszkającej opodal znajomej. Pani mieszkała pod lasem, w domku, do którego była dobudowana duża (tak się wydawało wówczas) i pusta hala. Pokazując nam to pomieszczenie, powiedziała, że chce w nim urządzić pracownię witrażową. I znowu minął dłuższy czas, był rok 1975, pracując w Państwowej Dyspozycji Mocy (nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem tej nazwy) pisałem pracę magisterską. Wtedy ktoś mi zaproponował - "a może byś chciał pracować w pracowni witrażu?" Pojechałem - okazało się, że w domku pod lasem, w miejscu, które wcześniej znałem jako pustą halę, pojawiły się piece, że artystka, która otwiera pracownię nazywa się Teresa Maria Reklewska.

Że to właśnie ona ofiarowała ów kawałek szkła witrażowego, od którego wszystko się zaczęło, swoim francuskim przyjaciółkom...